Oto w moje pustelni
pojawił się człowiek. On nie patrzył na to, jakie rzeczy mam i które
można pożyczyć. Ale popatrzył na moją osobę. Popatrzył
prosto w oczy…I uśmiechnął się do mnie bardzo przyjaźnie.
-Witaj przyjaciółko-zagadnął
Dziwię się
-Do tej pory
byłam ja i moje lustrzane odbicie, które widziałam, budząc się codziennie
rano. Ani jednego słowa innego niż moje, ani jednego gestu-mówiącego o
miłości
-A ci ludzie, którzy tu byli
-Oni zawsze potrzebują mojej
pomocy. Są tak zabiegani, że zapominają, aby cokolwiek powiedzieć. Aby
spokojnie siąść i porozmawiać. Zanim otworzę drzwi już są i
tak szybko odchodzą.
-A czy ty wychodzisz ze swojej pustelni
-Czasami…
Wychodzę wtedy do ludzi z radą, dobrym słowem, gestem i
rzeczami, których potrzebują.
A oni tak szybko wpadają w rytm codziennego
dnia.
-Tak często wpatrywałaś się w lustro i we wszystko, co
było i działo się wokół ciebie, że zapomniałaś o mnie
-Jak to?
-Ja zawsze przychodziłem do twojej pustelni. Słuchałem twego
szlochu, twoich nocnych rozmów…
To ja przytulałem cię do siebie, a ty
wtedy myślałaś, że to powiew wiatru – ocierałem twoje
łzy…
Byłem, gdy innych nie było wokół ciebie. Gdy zostawili
cię samą…
Twoje żale –to ja ich wysłuchiwałem, gdy
nikt inny ich nie słuchał.
To ja chodziłem z tobą pomagać
innym.
Gdy nic nie mówili- Ja za nich mówiłem do ciebie.
Gdy odchodzili -to
Ja zostawałem
Gdy ranili-opatrywałem twoje rany
I gdy
spałaś-czuwałem przy tobie
Nim słowo wypowiedziałaś, to-
Ja je czułem…
-Ty jesteś…
–Tak jestem. Jestem twoim
przyjacielem
-To z Tobą rozmawiam o każdym sekrecie.
Kiwnął
głową.
Po czym wziął mnie za rękę i mnie poprowadził.
Dokąd? Nie pytam , lecz ufam, bo ciągle jeszcze jesteśmy w drodze.
Autor: edyta( eddi)