Moje świadectwo … Kurs Jan

Opublikowano:

O MagdaLena

Dość rozważna, ale i spontaniczna, zarazem nostalgiczna, ale i przeważnie realistyczna :-) lubię ludzi z poczuciem humoru, ale i tych, którzy mają coś mądrego i ważnego do powiedzenia :-)

Czas jaki upłynął od mojego przyjścia do wspólnoty do Kursu Jana to 6 lat. Ostatnie 3 lata to był okres przerwy, nie wiadomo dlaczego, ale nie były organizowane kursy, które są elementem naszej formacji.

Kumulacja nastąpiła w tym roku i był to dla mnie bardzo potrzebny czas. Najpierw kurs Emaus, teraz Jan. Przez ten cały czas przynależności do wspólnoty miałam różne momenty, jak każdy zapewne. Były chwile ogromnej radości, były kryzysy – momenty kiedy czułam się opuszczona przez Boga. Po upływie czasu widzę, jak mądrego mam Boga i wszystko co mi daje służy temu, aby moja relacja z Nim była coraz głębsza, coraz bardziej żywa.

Opinie osób, które przeżyły kurs Jana były pozytywne; wsłuchiwałam się w to, co mówili moi bracia … jak doświadczali podczas tego czasu Bożej miłości.

W moim życiu nastał teraz bardzo pracowity czas, dzieje się mnóstwo rzeczy i jechałam na kurs z myślą, że będzie to dla mnie chwila wytchnienia, odpoczynku, zanurzenia się w moim Bogu. Co mnie spotkało? Wszechogarniający kryzys i rozpacz, dosłownie 😉 Piszę teraz o tym z uśmiechem, bo potrzebowałam tego doświadczenia, ale kiedy człowiek jest w centrum wydarzeń, które są bardzo trudne pojawia się myśl o tym, aby uciekać.

Każda chwila, słowo z Pisma, słowo braci głoszących doprowadzały mnie do smutku i czułam w gardle ścisk, moje oczy wypełniały się łzami, a serce było smutne i zatrwożone.

Teraz widzę jak bardzo potrzebowałam tych trudności. Z każdym dniem uświadamiałam sobie, jak wymagającego mam Boga i jakie są Jego oczekiwania w stosunku do mnie. Mogę napisać, że to jak zmieniało się moje życie będąc z Nim w relacji, to był czas przygotowania właśnie do takiego całkowitego oddania i zawierzenia Mu wszystkiego, niezależnie od moich marzeń, myśli o życiu.

Bardzo delikatnie prowadził mnie przez dotychczasowy czas z Nim, ale teraz zaczyna wymagać więcej i chce mnie wprowadzać na wyżyny. Chce, abym była tylko Jego, oddana w całości: gotowa przyjąć to co chce mi ofiarować niezależnie czy będzie to łatwe czy trudne. Ten kurs pokazał mi oblicze Boga kochającego, ale wymagającego, który chce dać mi wolność od rzeczy, ludzi, rodziny …

Chce łamać we mnie to, co jest przeszkodą w dalszym budowaniu relacji z Nim.

A sposób w jaki przemawia jest bardzo wymowny. W najbardziej przełomowym momencie kursu, kiedy chciałam wstać i wyjść rozpętała się burza. Burza tak silna, że świata nie było widać – ściana deszczu, błyskawice i grzmoty. Kiedy po jej ustaniu dotarła do mnie wiadomość, że najmocniejsze i  najstarsze drzewo, które rosło na moim osiedlu jeszcze przed jego wybudowaniem, złamało się, aż coś się we mnie poruszyło. Drzewo, które było centralnym punktem osiedla, znane przez wszystkich także z powodu kapliczki, która zawsze na nim była, po prostu się złamało. Stuletnie drzewo, które przetrwało niejedną burzę zostało powalone.

Ktoś by powiedział: przypadek. Ale dla mnie ten czas trudności, wyrzekania się i łamania bardzo jasno pokazał mi, że nasz Bóg czasami łamie, aby coś więcej pokazać, oczyścić. Pokazuje mi, że czasami muszę być złamana, aby przestać przywiązywać się do tego świata – jego dóbr.

Ten oczyszczający czas sprawił, że moje spojrzenie na naukę Jezusa i oczekiwania Boga względem mnie zmieniły się. Może nie jest całkiem wyzwolona spod bogactw, które daje świat, ale inaczej na nie patrzę. Owoce kursu będą na pewno się pojawiać jak dotychczas, ale wiem że to wymaga czasu.

Gotowość i otwartość na przyjmowanie wszystkiego co zechce dać mi Pan są mi potrzebne, bo przecież mam być Jego świadkiem, a tylko jako wolny człowiek będę w stanie wypełnić to, do czego mnie powołał.

Głoszenie Jego nauki jest moim zadaniem na życie i chwała Mu za to, że daje mi ludzi i właśnie takie narzędzia jak kursy, aby móc lepiej przygotowywać się do tego, co mam czynić. I aby czynić to jak najlepiej, z miłością i wolnością.

Chwała Panu!

Magdalena Bednarska